KS Gaj Wielki – LZS Błędno Nądnia
B-klasa
Grupa: Poznań IV
Ilość widzów: 15
Data: niedziela, 28 sierpień 2016 14:00
Lokalizacja: Bytyń
Wraz z zakończeniem przez sędziego meczu w Rokietnicy udaliśmy się razem z redaktorem Duszczakiem w dalszą trasę, do Bytynia, gdzie swoje mecze rozgrywa Klub Sportowy Gaj Wielki.
Bytyń jest całkiem sporą wsią, ma ponad pięciuset mieszkańców. Może też pochwalić się bogatą jak się okazuje historią. W tych rejonach osadnictwo istniało już w epoce brązu, co potwierdzają wykopaliska, w tym oczywiście słynny skarb z Bytynia, kto uczęszczał na zajęcia z prahistorii do profesora Wyrwy na UAM, ten wie o czym mówię. W Bytyniu znajduje się zespół pałacowo-parkowy a wieś dodatkowo leży na skraju aż trzech rezerwatów przyrody – jeden z nich mieliśmy okazję oglądać, gdyż boisko w Bytyniu znajduje się w bliskiej odległości od jeziora, które to właśnie chronione jest jako rezerwat.
No właśnie – boisko. Nie muszę chyba za wiele mówić – za doskonałą ilustrację posłużą zdjęcia. Tak, tak – dookoła boiska w Bytyniu nie ma ani jednego drzewa. Nic, null. W taki dzień jak dzisiaj okolica zamienia się w nieznośny piekarnik, który sporadycznie jedynie jest wentylowany przez przyjemne podmuchy wiatru znad pobliskiego jeziora. Nie można było się skryć ani na chwilę, jak choćby w Rokietnicy. Przez cały mecz byliśmy niemiłosiernie spiekani. Pomógł trochę parasol, wykorzystywany przy innych, trochę bardziej mokrych okazjach, np. ostatnio w Pleszewie.
Płyta boiska jest ładna, nie ma żadnych dziur, ale oczywiście nie udało się utrzymać równej powierzchni, całe boisko zauważalnie “faluje”. To przypadłość wielu obiektów, ale zwyczajnie wyrównanie takiej powierzchni jest po prostu trudne. O wiele łatwiej wykonać proste linie boczne, ale i z tym zadaniem nie poradzono sobie w Bytyniu. Od bocznych chorągiewek do bramki mamy zauważalny łuk, od chorągiewki do linii środkowej ciężką do opisania krzywiznę. Do poprawy. Na plus utrzymanie trawy – jest równo skoszona i widać, że ktoś o nią dba i regularnie podlewa. Piłka podczas meczu nie miała tendencji do skakania po podaniu po ziemi, nie odbijała się też od kęp trawy – tu widać dobrze wykonaną robotę. Obok boiska stoi jeszcze budynek z szatniami, dość stary, ale nie ma zabitych dechami okien i nie odpada od niego farba. Normalny budynek. W takich właśnie warunkach swoje mecze domowe rozgrywa klub odległego o sześć kilometrów Gaju Wielkiego.
KS Gaj Wielki powstał w 2000 roku a jego największym sukcesem jest sezon w A-klasie. Klub trzeci rok z rzędu zmienia grupę B-klasy, więc zgromadzeni na dzisiejszym pojedynku kibice (w większości miejscowi, z Bytynia), nie byli zupełnie zorientowani z kim grają piłkarze KS-u. Ostatni sezon ekipa z Gaju Wielkiego skończyła na ósmym miejscu – zdobyła 29 punktów. Największy blamaż to 7-0 z Huraganem Michorzewo. Ciężko porównywać KS Gaj Wielki z dzisiejszym przeciwnikiem, gdyż jak już wspomniałem, poprzedni sezon grali w różnych grupach.
LZS Błędno Nądnia, czyli dzisiejszy przeciwnik Gaju Wielkiego, to jeden z tych klubów B-klasy, który chciałem zobaczyć właściwie od zawsze. To chyba kwestia tej łamiącej język nazwy. Gdy powiedzieliśmy miejscowym chłopakom z kim grają ich pupile dzisiejszego dnia, ci wybuchnęli śmiechem. Nądnia to wieś położona nad jeziorem Błędno, kilka kilometrów od Zbąszynia – ot cała tajemnica nazwy. Klub powstał dużo wcześniej od ich dzisiejszego przeciwnika, bo w 1971 roku. Największy sukces w ostatnich latach to A-klasa dziesięć lat temu. W roku po spadku piłkarze z Nądni zajęli czwarte miejsce, potem jeszcze dwa razu ósme, ale w pozostałych sezonach byli albo ostatni, albo przedostatni. W zakończonym w czerwcu sezonie przegrali podobnie jak Gaj Wielki maksymalnie 7-0, z Orłem Rostarzewo. O ile jesień była fatalna, to zdecydowanie lepiej piłkarzom Błędna wiodło się na wiosnę. Ostatecznie jednak sezon zakończyli z bilansem 3-3-18 a więc tylko z 12 punktami na koncie.
Chwilę po przemowie od pana “motywatora” widocznego na wielu zdjęciach z tej relacji piłkarze zebrali się na środku i mogliśmy rozpocząć zawody. Trafililśmy bardzo dobrze, na szybki i ciekawy mecz, zupełnie nie pasujący do panującej akurat pogody. Od pierwszych minut atakowali gospodarze, którzy wygrali losowanie i całkiem słusznie wybrali atak ze słońcem w pierwszej połowie. Aktywny na lewym skrzydle był krótko ogolony ulubieniec miejscowej publiczności – robił sporo “szumu”, ale co ciekawe bramka padła z drugiej strony boiska. Błąd bramkarza, który wyszedł chyba trochę niepotrzebnie do piłki, którą mogli zająć się jego obrońcy, został trochę przypadkowo przelobowany a w miejscu lądowania piłki czekali już tylko piłkarze z Gaju Wielkiego. Była dopiero piąta minuta i pan “motywator” nie zdążył się nawet przywitać ze wszystkimi kolegami. Gola nr 1 w tym meczu zdobył Tomasz Grobelny.
Goście nie byli jakoś specjalnie gorsi w pierwszej połowie. Doskonałe przerzuty za plecy obrońców dały wyrównanie już kilka minut później. Przy stanie 1-1 gra bardzo długo była wyrównana, może z delikatną przewagą Nądnian. Gdy jednak nie udała się pułapka ofsajdowa w 25. minucie meczu i w przewadze pod bramką znaleźli się gospodarze – jedyne co mógł zrobić bramkarz Błędna po soczystym strzale, to sparować piłkę do boku. Sęk w tym, że stał tam jeden z piłkarzy KS-u – Dominik Kaczmarek, który dołożył tylko nogę i jak się potem okazało ustali wynik spotkania do przerwy. Z zazdrością patrzyliśmy na piłkarzy udających się do szatni – w cień.
Druga połowa przez pierwszy kwadrans wyglądała całkiem dobrze, szczególnie w wykonaniu drużyny gości, którzy wcale nie grali tak, jakby przegrywali – koronkowo konstruowali akcje, wyczekiwali przeciwnika i długo utrzymywali się przy piłce. Brakowało dokładności oczywiście, to normalne, niestety brakowało też strzałów w dogodnych pozycjach. Około 60. minuty jednak sprawy przybrały zupełnie inny obrót. Rozpoczęła się bowiem trwająca aż do zakończenia meczu dominacja drużyny z Gaju Wielkiego. Zaczęło się od gola, który podłamał gości. Mało brakowało a bramka na 3:1 padłaby później przy innej okazji. Mateusz Kaniecki zdołał jednak oddać strzał i wyprowadził swój zespół na dwubramkowe prowadzenie. Mniej więcej w tym czasie miało miejsce zdarzenie, które trochę kładzie się cieniem na grze obronnej Błędna – brzydki faul, typowe skoszenie równo z trawą, które skończyło udział w tym meczu tego właśnie skrzydłowego, który tak efektownie grał do tej pory w drużynie gospodarzy. Sędzia pokazał za to żółtą, ale myślę, że spokojnie mógł jednego z Nądnian wyrzucić z boiska, nikt by nie miał o to pretensji.
Od tego czasu trwało klasyczne “dobijanie”, tak doskonale znane z czasów, gdy słabe drużyny przyjeżdżały na Bułgarską zmierzyć się z zespołem Smudy (pamiętacie? Lech – Ruch 6:2, Lech – Jagiellonia 6-1). Błędno Nądnia zostawiło na połowie przeciwnika większą ilość piłkarzy, zagrało z pominięciem środka i nadziewało się na kontry – trzech na dwóch, czterech na trzech – tylko postawie swojego bramkarza i raz po raz poświęcającym się obrońcom mogą zawdzięczać, że wynik jeszcze przez kilka minut nie zmieniał się. Kolejna jednak akcja, około 70. minuty zakończyła się czwartym golem dla Gaju Wielkiego, strzelcem został Remigiusz Sznela, który wykończył ładną akcję kolegów.
Piłkarzom chyba nie do końca chciało się już biegać w tej temperaturze, część z nich oddychała już “rękawkami”. Nie dziwi mnie to wcale. Na tym etapie mecz wydawał się być rozstrzygnięty. Choć gospodarze mieli jeszcze kilka sytuacji, to jednak nie udało się już strzelić nic więcej.
To było dobre, szybkie spotkanie i jestem pełen podziwu dla piłkarzy oby drużyn, że potrafili pokazać aż tyle chęci do gry w takim upale. Gospodarze pokazali momentami kilka bardzo ciekawych wariantów rozegrania, zaskoczyli szybkością ataków i przede wszystkim zabójczą wręcz skutecznością, wygrali więc zasłużenie. Błędno Nądnia – oni mieli z kolei długie minuty, gdy piłkarsko byli lepsi – prowadzili grę, rozgrywali, konstruowali akcje, ale najważniejsze – mieli świetne przerzuty za plecy ostatniego obrońcy. Szkoda, że nie do końca wytrzymali kondycyjnie i podłamali się po stracie trzeciej bramki. Muszą jeszcze popracować nad wyprowadzaniem piłki do gry z własnej strefy obronnej i nad wybiciami z piątki – dzisiaj był taki fragment meczu, gdy na dziesięć prób wybicia aż dziewięć było zwykłym oddaniem piłki do przeciwnika – niespotykane!